niedziela, 3 kwietnia 2016

PAY DAY #1 5x DEATH WISH




Death Wish, jest dziś klasykiem kina ery VHS. To właśnie dzięki temu filmowi, Charles Bronson zdobył sławę i zaszczytne miejsce w panteonie gwiazd "męskiego kina". O ile pierwsza część zyskała miano filmu kultowego, o tyle reszta dzieł, składających się na całość pentalogii, przepadła w odmęcie oceanu bezwartościowych kontynuacji. Jest to o tyle dziwne, iż Death Wish nie przyciągnął do kin tylu widzów, ilu obejrzało kolejne sequele. Nie mniej, jednak ta seria stanowi świetny powód do refleksji nad tym, jak zmieniało się kino sensacyjne na przestrzeni dwóch dekad. Mimo, iż scenariusze wszystkich części sprawiają wrażenie powielanych od szablonu, to zwłaszcza w ostatnich dwóch historiach, można zauważyć wyraźne różnice względem poprzedzających je obrazów. Trudno dziś stwierdzić, jakie były powody tych zmian. Mimo wszystko warto przyjrzeć się pentalogii Death Wish bliżej, lecz w szerszej perspektywie. 







Głównym bohaterem Death Wish jest architekt Paul Kersey. Po tym jak jego żona ginie od obrażeń odniesionych w skutek pobicia w czasie rabunku, zaś zgwałcona i poobijana córka musi leczyć się psychiatrycznie, Kersey podejmuje się walki z przestępczością w Nowym Jorku. Już sam powód, przez który postać grana przez Bronsona zostaje mścicielem, będzie powielany w następnych częściach. Zbiorowy gwałt stał się niezbędnym narzędziem w rękach twórców, by mogli usprawiedliwić, czy raczej racjonalizować, przyszłe zachowanie głównego bohatera w oczach widza. Gwałt, obok dzieciobójstwa wywołuje wśród widowni skrajne emocje. Pytanie tylko, czy przy czwartym filmie taka scena robi na kimkolwiek wrażenie. W trzeciej części, nakręconej w 1985 roku, natkniemy się jedynie na kilka ograniczonych do minimum kadrów przemocy wobec kobiet, którym brak wulgarności i bezwzględności poprzedniczek. Znalezienie wyraźnego powodu usprawiedliwiającego zachowanie głównego bohatera było konieczne, ponieważ to co robi Kersey przez większość czasu na ekranie jest niemoralne i w gruncie rzeczy niepokojące. Oto samozwańczy "sędzia, ławnik i kat" postanawia mordować każdego bandytę, którego spotka. Nie ma znaczenia, czy jest to złodziej, czy gwałciciel. Jeśli złamałeś prawo, zasługujesz na śmierć. Totalny wymiar tego przesłania daje się odczuć najmocniej podczas seansu części pierwszej, kiedy Kersey morduje każdego, zaś w żaden sposób nie stara się znaleźć osób bezpośrednio odpowiedzialnych za krzywdy jego rodziny.



Kiedy mowa o kobietach w życiu Paula, trzeba zaznaczyć, że w każdej części są one podobne do siebie. Blondynka, pracująca zawsze na rzecz zwyczajnych obywateli, czy to jako adwokat, czy dziennikarka. Powinna być matką, zawsze bezbronną, koniecznie dociekającą prawdy. Będzie zdecydowanie młodsza od Kerseya, zapatrzona w niego oraz bezkrytycznie słuchająca jego poleceń. Ich rola w filmach sprowadza się do scen łóżkowych i sygnalizowania uzależnienia od męskiego autorytetu. W tym miejscu muszę podkreślić nieadekwatność starczej aparycji Bronsona do zapatrzonych w niego, o połowę młodszych kobiet. Podobne odczucia towarzyszą mi, kiedy widzę niewiasty lgnące do Stevena Seagala, zero realizmu. Tylko w części piątej mamy do czynienia z brunetką, która jest kreatorką mody. Kobietą silniejszą od swych poprzedniczek. Aczkolwiek równie bezbronną.



Ozdobą tej serii, nie są jednak stereotypowe niewiasty, a przerysowani bandyci. W pierwszych trzech częściach, wyreżyserowanych przez Michaela Winnera, są to członkowie ulicznych gangów. Dziwacznie się ubierają, przez co wyglądają nie mniej groteskowo niż przeciwnicy Batmana. W dodatku każdy jeden to kompletny kretyn. Oczywiście opryszek nie rozstaje się też ze swą szprycą. Marihuana, kokaina, crack, każde działa w Death Wish tak samo. Ogłupia i wzmaga agresję. 




W drugiej części, podczas sceny zbiorowego gwałtu, tym razem na gosposi Kerseya, w obraz wkrada się rasizm. Oto na ekranie zaprezentowana zostaje opozycja, za którą dziś groziłaby w Hollywood banicja. Chodzi o zestawienie czarnoskórego bandziora - zwierzęcia, który skacze po pokoju jak małpa, podniecony możliwością zgwałcenie bezbronnej kobiety już w progu mieszkania, z białym "kulturalnym" przestępcą, który apeluje do swojego afroamerykańskiego kompana aby zabrał gwałconą do łóżka, jak na człowieka przystało. 




Najciekawszym gangiem, który bierze na celownik Kersey, jest ten z części trzeciej. Stanowi on zwiastun zmian, które ujrzymy w kolejnych odsłonach. To w tym filmie po raz pierwszy mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można określić mianem przestępczości zorganizowanej. Gang terroryzujący przedmieścia Nowego Jorku, posiada przywódcę. To pierwszy formalny antagonista Kerseya. Fraker jest w mojej opinii najlepszym wrogiem w całym cyklu. 




Film z 1985 roku przyniósł również inne zmiany. Powodem powrotu do wymierzania sprawiedliwości postaci granej przez Bronsona, tym razem jest śmierć przyjaciela z czasów wojny w Korei. Ginie on z rąk gangsterów dowodzonych przez Frakera. Kersey postanawia oczyścić dzielnicę z elementu zdegenerowanego. Robi to przy poklasku miejscowej społeczności. Mam na myśli dosłownie brawa świadków, podczas morderstw Kerseya. Dla mnie takie totalnie jednowymiarowe podejście do postawy Paula, jest dużą wadą. Widz nie ma już żadnego powodu do myślenia w czasie seansu. Zresztą w tej części społeczność chcąc wykazać inicjatywę obywatelską, dołącza do Kerseya, przez co ich dzielnica zmienia się w arenę regularnej wojny.




W ostatnich dwóch filmach serii bandytyzm wznosi się na zupełnie nowy poziom. Paul musi zmierzyć się z bogatymi, relatywnie bystrymi, dysponującymi bronią automatyczną gangsterami. W przedostatnim obrazie przeciwko postaci granej przez Bronsona są aż dwie mafie, trzymające narkotykowy biznes w Los Angeles. Kersey napuszcza obie organizacje na siebie. W tej części z ręki jednego z mafiozów ginie córka kobiety głównego bohatera. Mściciel wymierza sprawiedliwość oprawcy, strzelając do niego pociskiem... z granatnika. 




W ostatnim filmie zobaczymy totalnie innych przestępców od tych, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić. Prowadzą legalne biznesy, specjalizują się w szantażach i wymuszeniach. Bossem jest tu Tommy O'Shea, grany przez niezawodnego w kreacjach sadystycznych, aczkolwiek inteligentnych antagonistów, Michaela Parksa. Niestety zmiany te, będące prawdopodobnie następstwem nowych trendów w kinie sensacyjnym, nie wyszły serii na dobre. Wydawać by się mogło, że konwersja znanego schematu, stanie się zaletą. Tymczasem knujący intrygi, współpracujący z policją Kersey, nijak ma się do przemierzającego brudne ulice w poszukiwaniu szumowin egzekutora. Gdzieś po drodze umarła dusza Death Wish. Winnerowi chodziło o mściciela bliskiego ludziom. Obrońcę, którego potrzebuje każdy Amerykanin oraz bandziora, który stanowi bezpośrednie zagrożenie dla zwykłego człowieka. Mieszkający w apartamencie szef mafii, nie jest kimś takim.




Kiedy w filmie pojawia się mściciel, nie może zabraknąć policji. W Death Wish zostały przerobione bodaj wszystkie rodzaje gliny. W pierwszej części poznamy detektywa i komisarza, którzy przez zaangażowanie w politykę, będą chcieli szybko zamknąć sprawę mściciela. Detektyw Ochoa, w końcu bierze stronę Paula. Pomimo, iż osobiście nie pochwala jego działań, to podoba mu się ich efekt. Postać tą spotkamy w drugiej części. Tym razem postanowi on pomóc Kerseyowi w bezpośredniej walce z przestępcami, za co zapłaci życiem. W kolejnej, najbardziej widowiskowej odsłonie, Paul zacznie pracować dla policji. Konkretnie dla komisarza odpowiedzialnego za wcześniej wspomnianą, terroryzowaną przez gang Frakera dzielnicę. Za sprawą szantażu komisarza, główny bohater musi powrócić do życia poza prawem. Pomimo, iż panowie w wielu kwestiach się nie zgadzają, koniec końców wspólnie rzucają wyzwanie szumowinom. W Death Wish 4: The Crackdown zastosowano wariant brudnego gliny. Mocno wyświechtane, ale zawsze w cenie. W ostatnim filmie policjant odegrał podobną rolę.



Jak wspomniałem we wstępie Death Wish jest filmem kultowym. Każda próba podważenia tego twierdzenia wydaje się być bezcelowa. Zresztą wcale nie miałem takiego zamiaru. Uważam jednak, że cała pentalogia, może za wyjątkiem ostatniej części, prezentuje podobny poziom. Pierwszy film Winnera wyróżnia się "tym czymś". Nieuchwytnym czynnikiem, który zadecydował o wyjątkowości filmu z 1974 roku. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że seria jawiłaby się lepiej jako trylogia. Kolejne sequele mogłyby w gruncie rzeczy być samodzielnie funkcjonującymi produkcjami. Pomimo zrozumienia fenomenu Death Wish, wśród klasyków VHS, upatrywałbym innych ideałów.







Mateusz Kosiński

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz